Demokracja oznacza rządy ludu. Póki co, tak wiadomo. Ale co odróżnia demokrację od innych form rządów, takich jak monarchia? Większość odpowiedziałaby: wolne wybory. Ale wielu ludzi nie wie, że dla starożytnych Greków, którzy wymyślili termin demokracja, proces wyborczy nie był środkiem demokracji, ale arystokracji, czyli rządów najlepszych.
Wybory służą wyłonieniu rzekomo najbardziej kompetentnej osoby w konkursie. Natomiast środkiem demokracji był system loterii. Zasadą demokracji jest równość, a dla Greków równość oznaczała: każdy może rządzić i każdy może być rządzony. Dlatego rysowano stanowiska polityczne. Proces wyborczy dotyczył jednak stanowisk, na których wymagane były kompetencje i doświadczenie, np. funkcji wojskowych. Do dziś przy wyborze ławników nadal stosujemy loterię. W polityce natomiast posługujemy się arystokratycznymi procedurami. Zatem nie żyjemy w demokracji, ale czy rzeczywiście żyjemy w państwie arystokracji? Cóż, każdy z nas wie, że proces selekcji w naszym państwie partyjnym nie prowadzi do wyłonienia najlepszych, ale tych, którzy utwierdzają się w partyjnej sieci. Ponadto zdolność przyciągania głosów nie jest tym samym, co umiejętność podejmowania dobrych decyzji. Żyjemy więc nie w demokracji ani w arystokracji, ale w oligarchii – rządach nielicznych.
A teraz pytanie, dlaczego państwo może dziś sprawować większą władzę nad jednostkami niż kiedykolwiek wcześniej. Wielu wierzy, że średniowieczny król lub były wódz plemienny posiadał nieograniczoną władzę, za pomocą której mógł arbitralnie nękać swoich poddanych. To w zasadzie prawda, ale władza takich władców często rozciągała się tylko na wyciągnięte ramię: jeśli znajduję się w tym samym pokoju co władca absolutny, może on kazać mnie zabić według własnego uznania. Ale gdy tylko kot wyjdzie z domu, myszy tańczą na stole. Innymi słowy: jeśli władca nie ma możliwości egzekwowania swojej woli na dużym terytorium, władza jest niedaleko. Warunkiem koniecznym jest policja i wszechogarniająca biurokracja – czyli rzeczy, które w przeszłości nie zawsze były dostępne dla wielu władców. Dziś jednak każda demokracja, niezależnie od tego, jak liberalna, ma szansę ostatecznie zmusić obywateli do robienia rzeczy wbrew ich woli w życiu codziennym, jak widać po środkach koronnych:
Kompleksowe egzekwowanie takich środków jak noszenie maski byłoby prawie niemożliwe dla średniowiecznego władcy. Tylko nowoczesne państwo policyjne jest do tego zdolne. Niestety, wiele osób (szczególnie tych po lewej stronie) zapomina, że prawa ostatecznie ZAWSZE są egzekwowane siłą. Przemoc oznacza: opłacani przez państwo bandyci (policjanci) przychodzą, biją mnie, wyciągają i zabierają do miejsca, w którym nie chcę być (do więzienia). Fakt, że totalitarna fantazja NoCovid cieszy się wśród naukowców tak dużą popularnością, pokazuje, że te grupy zawodowe nie mają pewności co do związku pomiędzy prawem a przemocą: NoCovid mógłby zostać wdrożony jedynie w państwie policyjnym, które bije ludzi, którzy na przykład wyrywają się z czerwony bez pozwolenia wszedł do zielonej strefy.
Ci, którzy opisują krytyków działań związanych z koronawirusem jako zagrożenie dla demokracji, mylą się pod dwoma względami: 1. Jak powiedziałem, żyjemy w oligarchii, której krytycy rzeczywiście zagrażają, ale postrzegam to jako pozytywne. 2. Tym, co tak naprawdę jest osiągnięciem „Zachodu”, które warto zachować, jest nie „demokracja”, ale LIBERALNE RZĄDY PRAWA. Tylko ona chroni nas przed samowolą państwa i dyktaturą większości! Zakłada łańcuchy na władców.
W szczególności ma ono na celu uniemożliwienie rządom nakładania środków koronacyjnych bez dobrego uzasadnienia lub arbitralnemu inicjowaniu przeszukań domów i aresztowań po atakach terrorystycznych. Politycy tacy jak pan Weil mogą na to narzekać, ale to tylko pokazuje, jak wielka jest potrzeba uwolnienia się polityków z okowów praworządności i jak ważne są te kajdany. Na koniec osobiście dodałbym jeszcze jedną zasadę: Nikt nie ma prawa zmuszać innych do robienia czegokolwiek wbrew ich woli – nawet państwo! Zasadę tę można określić jako libertariańską lub anarchistyczną. Jednakże moją osobistą wizją nie jest państwo nocnego stróża, ale radykalna demokracja oparta na anarchistycznych zasadach. Wyjaśnienie tego wymagałoby innego wpisu.
Dodatek do roli środków masowego przekazu: Pełnią one również taką rolę manipulacyjną, ponieważ proces wyborczy zmienia polityków w bohaterów zawodów, podczas gdy my, obywatele, jesteśmy zredukowani do biernych widzów. Polityka staje się zatem spektaklem inscenizowanym przez media przy użyciu jasnego podziału ról: bohaterowie walczą ze złoczyńcami – Biden (dobro) z Trumpem (zło), Zełenski (dobro) z Putinem (zło). Przychylność publiczności kierowana jest wówczas w sposób podobny do inscenizacji meczów zapaśniczych.
W zasadzie nie mam nic przeciwko dostaniu się na stanowiska polityczne osobom bez szczególnych umiejętności. W polityce nie chodzi o kompetencje, ale o osąd. Weźmy Drostena: Bardzo kompetentny, ale niezbyt trafny. Gdybyśmy mieli dobierać polityków na podstawie kompetencji, czyli obsadzać tylko ekspertów na określonych stanowiskach, mielibyśmy dokładnie to, czego ja tak naprawdę nie chcę: totalną technokrację lub ekspertokrację.
Oto mała porada dotycząca książki: Przeciw wyborom: dlaczego głosowanie nie jest demokratyczne – David van Reybrouck